* Gdy był Pan małym chłopcem, chciał Pan zostać rycerzem? A może strażakiem, czy żołnierzem?
- Gdy byłem małym chłopcem chciałem być strażakiem, natomiast kiedy przyszedł czas wyboru zawodu za namową rodziców podjąłem naukę w jednym z kierunków gastronomicznych. Tu pragnę nadmienić, że nie był to trafiony kierunek. Nie jest dobrze, gdy rodzice czy ktokolwiek inny naciska na wybór kierunku zawodowego. Uważam, że decyzje wyboru zawodu i konsekwencje z nimi związane powinny pozostać na barkach młodego człowieka, a innym pozostaje kibicować i wspierać. Co by się tyczyło rycerstwa natomiast, to wiele zawdzięczam pani, która uczyła mnie historii jeszcze w szkole podstawowej oraz mojemu tacie. który pomógł mi odnaleźć w okolicy „bractwo rycerskie”. Bractwo to miało głównie charakter rekonstrukcyjny, więc nie do końca mnie to satysfakcjonowało, jednakże w jakimś sensie inspirowało do bycia jak Zawisza Czarny.
* Jak to się stało, że zamieszkał Pan w Kamieńcu Ząbkowickim?
- Zaczęło się od tego, że mieszkając jeszcze w Holandii, nudziłem się któregoś dnia i surfując po portalach społecznościowych zupełnie przypadkiem trafiłem na zdjęcie dziewczyny. Nie było to zwykłe zdjęcie twarzy. Na fotografii był wielki bukiet bzu, a za nim schowana twarz i piękne oczy, które tak mnie zainspirowały że postanowiłem poznać ich właścicielkę, później moją żonę Anetkę, bo o niej mowa. Po wielu rozmowach za pośrednictwem internetu postanowiłem przenieść się bliżej, czyli w rodzinne strony do Pyskowic na Śląsku, skąd pochodzę. W końcu po kilku spotkaniach zapragnęliśmy być razem. Anetka pochodziła z Ząbkowic Śląskich i znów historia wzięła górę…. To ja przyprowadziłem się do Ząbkowic, urzeknięty już nie tylko miłością mojego życia, ale i historią miasta Frankenstein. Kiedy w końcu postanowiliśmy kupić gdzieś swój własny kąt, to jednymi z kryteriów było miejsce związane z historią i legendami, nie do końca wyjaśnionymi oraz żeby była to miejscowość, której polityka rozwojowa jest zbliżona do tej, która była w moim rodzinnym mieście. I tak padło na Kamieniec Ząbkowicki, gdzie mamy pałac Marianny Orańskiej, a politykę rozwojową prowadzi wójt Marcin Czerniec.
* Był Pan w zakonie karmelitów bosych. Jak młody chłopak odnajdywał się w karmelu?
- Karmel dla mnie, wtedy młodego osiemnastoletniego chłopca, był niczym młot i kowadło dla rozgrzanej do białości stali…. Można powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że tam została ukształtowana moja osobowość. To w karmelu nauczyłem się samodzielności i konsekwencji wyborów, ale też tego, by się nie poddawać czyniąc dobro, bo zawsze będą ludzie rzucający kłody pod nogi czy szydzący.
* I coś wręcz przeciwnego: został Pan żołnierzem i wyjechał do Iraku. Skąd taka zmiana?
- Po rozeznaniu swojego powołania, kiedy uznałem, że moją drogą życiową jest rodzina, postanowiłem uregulować swój stosunek do służby wojskowej. Wtedy jeszcze obowiązkowy. W moim życiu nie ma półśrodków, więc i tam dawałem z siebie wszystko, a po służbie zasadniczej postanowiłem zostać żołnierzem nadterminowym. W niedługim czasie po podpisaniu kontraktu zrodził się konflikt zbrojny w Iraku. Kiedy padło hasło, że potrzebni są ochotnicy, postanowiłem się zgłosić, a że szkoliłem się jako strzelec wyborowy, to nie miałem większych problemów z wyjazdem na misję.
* Jak wojna wpłynęła na Pana?
- Nauczyła mnie jeszcze większej pokory i udowodniła mi, że nie tylko w filmach przyjaciele umierają na rękach przyjaciół… W realu sekundy trwają wieczność, a ból zostaje na całe życie…
* Depresja i zespół stresu pourazowego... Czy pomaganie innym to recepta na choroby duszy?
- Pomaganie innym mam chyba we krwi. Nigdy nie byłem obojętny na czyjąś krzywdę i nie ma to nic wspólnego z wojskiem czy zakonem. Taki byłem już jako dziecko.
* Służba w OSP to znów adrenalina, brakuje jej Panu odkąd porzucił Pan wojsko?
- OSP to istotnie dla mnie adrenalina, którą kocham ale i tu znów przede wszystkim chodzi o pomaganie innym.
* Dlaczego wstąpił Pan do zakonu templariuszy?
- Do zakonu templariuszy wstąpiłem z wielu powodów: jedność braterska, wspólna idea pomagania bliźniemu i w końcu rycerstwo, nie jako grupa rekonstrukcyjna, a także to, że nie czuję się sam w tym co robię, bo zawsze mogę liczyć na moich współbraci.
* Jak zareagowała Pana żona na decyzję o zostaniu templariuszem?
- W zasadzie jest to pytanie do mojej żony, ale tak ogólnie rzecz ujmując moja żona jest również osobą o dobrym sercu, więc kiedy po którejś rozmowie stwierdziłem, że chcę dołączyć do zakonu templariuszy i oznajmiłem to Anecie, bo tak ma na imię miłość mojego życia, to nie usłyszałem żadnych sprzeciwów.
* Kim są współcześni templariusze?
- Współcześni templariusze głównie zajmują się pomocą prześladowanym za wiarę i dzieciom z niezamożnych rodzin. Wspieramy również akcje pomocy ludziom z krajów nękanych wojnami. Jedną z takich akcji jest program „Serce dla Syrii”, który ma na celu pomoc ofiarom wojny w Syrii, zwłaszcza prześladowanym przez terrorystów chrześcijanom oraz sierotom, pozostającym pod opieką Patriarchatu Antiochii i Jerozolimy. Bardzo gorąco zachęcam do wspomożenia tej akcji.
* Jak wspomina Pan okres nowicjatu?
- Okres nowicjatu to szczególny okres, podczas którego człowiek zapoznaje się nowo obraną drogą. To czas, w którym dopasowuje się do pełnienia danej posługi. Można powiedzieć, że wszyscy jako chrześcijanie płyniemy tą samą rzeką, na której w zależności od umiejscowienia mamy spokojny nurt, gdzieś jakieś zaczepy, kuszące niewskazanym postojem zatoczki, dzięki którym nie rozwijamy się, ale są również bystrza. I nowicjat jest takim czasem, kiedy to przygotowujemy się do podniesienia sobie poprzeczki.
* Udało się Panu wyprowadzić bezdomnego z bezdomności. Jak to było?
- Bezdomny, o którym mowa, pan Mirek, to typowy dla społeczeństwa przeganiany kloszard dworcowy. Pewnego dnia, kiedy uciekł mi pociąg, byłem zmuszony spędzić na tym dworcu kilka godzin czekając na następne bezpośrednie połączenie. Siedząc na ławce obserwowałem otoczenie i wtedy dostrzegłem osobę Mirka, który próbował coś wyżebrać od podróżnych. Kiedy był bliżej mnie, usłyszałem, że nie prosi o pieniądze, a o jedzenie. Miałem kanapki i wodę do picia w plecaku. Kiedy Mirek usiadł, postanowiłem się przysiąść i poczęstować go tym, co miałem, a przy okazji porozmawiać z tym biednym człowiekiem. On opowiedział mi swoją historię życia. Mówił, że mieszka na ulicy, bo nie ma pracy, a tej nie ma, bo - w skrócie - nie ma domu. Parę dni wcześniej znajomy powiedział mi, że potrzebuje kogoś do pracy na budowach jako stróża. Postanowiłem zapytać kolegi, czy zatrudni bezdomnego i pomoże mi zorganizować temu człowiekowi życie, jeśli za niego zagwarantuję. Po długich pertraktacjach udało się. Mirek dostał tę pracę i naprawdę sumiennie ją wykonywał. Później kolega przeniósł się wraz z rodziną i firmą do Niemiec, gdzie - z tego co mi wiadomo - pan Mirek pracuje w tej samej firmie jako brygadzista, to już około 12 lat.
* Jak wygląda życie rodziny templariusza?
- Życie rodziny templariusza to nic innego, jak przykładne życie chrześcijańskiej rodziny. Może jedynie bardziej świadomie w wierze. W moim przypadku to też dodatkowe obowiązki, chociażby takie jak: życie w zgodzie z Ewangelią i nauczaniem Kościoła Katolickiego oraz codzienne czytanie i rozważanie fragmentu Pisma Świętego, zwłaszcza Ewangelii. Zaleca się odmówienie przynajmniej jednej części Brewiarza dla świeckich. Każdego dwunastego dnia miesiąca należy odmówić w intencji Ordo Militiae Christi Templi Hierosolymitani - Litanię do Świętego Michała Archanioła (dwunasty dzień miesiąca był dawniej poświęcony św. Michałowi Archaniołowi). W każdą trzecią środę miesiąca sprawowana jest Eucharystia o nawrócenie wrogów Kościoła przez wstawiennictwo św. Maksymiliana Kolbe. Każdy templariusz zobowiązany jest tego dnia do szczególnej modlitwy (zgodnej z sumieniem) w tej intencji. Wymagane jest także uczestniczenie przynajmniej jeden raz w roku w Konwencie lub innym zapowiedzianym spotkaniu.
* Dziękuję za rozmowę.