Podczas ostatniego naszego wywiadu powiedział Pan, że nigdy nie marzył o tym, aby zostać pisarzem. Napisał Pan „Poruczników” i można byłoby przejść z tym do porządku dziennego: jedna książka pisarzem nie czyni. Jednak napisał i wydał Pan drugą. Jak do tego doszło?
I nadal nie czuję się pisarzem, a to dlatego, że „Porucznicy” i „Kapitanowie” to jedna historia, tyle że podzielona na dwie części. Ci sami bohaterowie, te same miejsca gdzie przebywają, a różni te części jedynie czas, w którym akcja się toczy i oczywiście okoliczności, w których zmuszeni są żyć. Jedna z części ma blisko 700 stron, a druga sporo ponad 600 i ta objętość sprawia, że ze względów chociażby technicznych należało prezentowaną historię podzielić na części. Dlatego, i tak uważam, nadal mam na koncie jedną powieść. A mówiąc już całkowicie poważnie, to muszę przyznać, że nie było dla mnie oczywiste stworzenie dalszych przygód bohaterów. Na spotkaniu autorskim, zorganizowanym przez naszą ząbkowicką bibliotekę, uzależniłem to od odbioru „Poruczników” czyli czy się powieść spodoba, czy nie? Spodobała się, więc i jest ciąg dalszy z czego bardzo się cieszę, bo historia stworzonych przeze mnie bohaterów w innym przepadku byłaby niepełna. W „Porucznikach” czytelnik „poznał prawdę” o udziale Polków w wielkiej czystce w Armii Czerwonej, a z „Kapitanów” dowie się „dlaczego Stalin zdecydował się na zbrodnię Katyńską”. Nie będę teraz dowodził zależności pomiędzy tymi dwoma faktami historycznymi i zostawię to na spotkanie autorskie.
Wydawca sklasyfikował „Poruczników” jako powieść historyczną, a „Kapitanów”? Dlaczego?
„Kapitanowie” zostali sklasyfikowani tak samo. Określenie rodzaju powieści jest ostatecznym przywilejem wydawcy, z którego on skorzystał. Trochę się o to spieraliśmy jednak argumenty przedstawione przez wydawcę ostatecznie mnie przekonały i pozostała „powieść historyczna”. Choć spokojnie można byłoby ją też nazwać wojenną czy też przygodową. Jednak należało zdecydować się na jedno określenie bo nienaturalnie by brzmiało - powieść historyczno-wojenno-przygodowa.
Kto jest czarnym charakterem w najnowszej powieści? Wszyscy Rosjanie? Czy to nie jest takie jednoznaczne?
Niewłaściwie jest generalizować i całość danej populacji uznać za czarne charaktery. Jednak w sytuacji gdy ta nacja napada na nas 17 września 1939 roku, nie można o agresorach myśleć inaczej niż „ten zły” i życzyć mu wszystkiego co najgorsze. Wiem, że to nie po chrześcijańsku, ale uważam, że bardzo po ludzku. Wracając do pytania odpowiem, że jednak nie wszyscy występujący w szeregach agresora są źli. Jest wręcz przeciwnie. Dwóch funkcjonariuszy NKWD, również w stopniach kapitanów, to wspaniali ludzie starający się pomóc jak tylko mogą naszym, polskim oficerom. Czytelnicy już ich znają z „Poruczników”. No, ale niestety, w całej tej machinie ruskiego terroru jest ich tylko dwóch.
I analogicznie: wszyscy Polacy to bohaterowie?
Tak. Co do zasady Polacy w tamtym czasie, walczący na dwa fronty nie mogą przecież być negatywnymi bohaterami. Robili co mogli a co z tego wyszło, wszyscy wiemy. Ale by „Kapitanowie” nie byli tylko opisem szeregu przygód w czasie wojny, przedstawiłem kilka sytuacji, w których nasze wojskowe dowództwo zachowało się przynajmniej dwuznacznie. Chodzi o bardzo dziwną obronę Wilna i w innym przypadku bohaterską obronę Grodna. Opisując te zdarzenia, w dialogach osób w nich uczestniczących przedstawiłem argumenty za i przeciw poddaniu Wilna. To samo zaprezentowałem w odniesieniu do Grodna, gdzie zdecydowana część wojskowych obrońców ewakuowała się na Litwę. Czytelnik sam oceni, które z moich wyjaśnień są właściwe i czy być może niektórzy Polacy, w pewnym sensie, byli jak to się dzisiaj często mówi - … kontrowersyjni.
„Porucznicy” „dziali się” kilka lat przed wojną. Niewielu pisarzy bierze sobie za cel ten okres. Tymczasem „Kapitanowie” to już proza wojenna. Którą z powieści łatwiej się Panu pisało?
Czas, w którym nasi początkowo porucznicy, a potem kapitanowie działają i przeżywają różne perypetie, był dla mnie sprawą drugorzędną. Najważniejsze były fakty historyczne wokół których zbudowałem fabułę. Chodzi o stalinowską czystkę w Armii Czerwonej w 1937 roku i zbrodnię katyńską w roku 1940. Ukazując ścisły związek pomiędzy tymi zdarzeniami, przedstawiłem coś w rodzaju innego spojrzenia na historię tamtego okresu, która mogła sie przecież wydarzyć. Wracając do pytania to należy zauważyć, że „Porucznicy” i „Kapitanowie”, to dwie odmienne kategorie powieści. Wcześniej oceniłem, że najwłaściwszą klasyfikacją „Kapitanów” byłoby stwierdzenie, że jest ona historyczno-wojenno-przygodowa, natomiast o „Porucznikach” najwłaściwiej byłoby powiedzieć historyczno-szpiegowsko-przygodowa. Jak widać różnią się tylko tym środkowym określeniem. W jednym przypadku jest „wojenna” a w drugim „szpiegowska”. Z racji tego, że w swoim życiu nie znajduję ani działań szpiegowskich, ani też wojennych i przez to brak mi w tym względzie doświadczeń, spokojnie mogę powiedzieć, że obie części były dla mnie dużym wyzwaniem. Przyznać jednak muszę, że są elementy w moim życiorysie, które bardzo mi pomogły. Każdy czytelnik na okładce książki znajdzie mój biogram, z którego dowie się, że kiedyś byłem oficerem Marynarki Wojennej RP, a także oficerem policji. I te właśnie epizody w moim życiu, sporo pomogły w gładkim pisaniu, poprzez rozumienie zagadnień i to zarówno wojennych jak i szpiegowskich.
Zapytam teraz o czas: ile zajęło Panu pisanie „Kapitanów”. Albo może nawet nie samo pisanie, co pomysł, kiełkowanie fabuły w głowie, pisanie i autorska redakcja?
Fabuła kiełkowała latami, a właściwie to nie fabuła, a przyswajanie faktów historycznych tamtego okresu, które czysto amatorsko mnie interesowały. Nie wszystko było oczywiste, dostępne i dokładnie wytłumaczone. I nadal nie jest. A skoro jest wiele pytań i wątpliwości, to już tylko mały krok do tego, by te braki wypełnić fabułą, mniej lub bardziej prawdopodobną. I tak się właśnie stało. Wszelkie wątpliwości tłumaczyłem sobie tak jak przedstawiłem to w „Porucznikach” i „Kapitanach”. I to jak wcześniej powiedziałem trwało latami. Natomiast samo pisanie czyli przelewanie na papier tego, co wymyśliłem nie zajęło szczególnie dużo czasu. W obu przypadkach poświęciłem pisaniu w sumie cztery, pięć miesięcy. Dokładnie czasu nie mierzyłem stąd taki mały rozrzut. No i oczywiście były też i przestoje. Różnie długie, ale były. Takie o których się mówi - brak weny, ale nie tylko. Codzienne życie też często sprawia nam wiele niespodzianek i często nasze chęci kieruje na inne tory.
„Na wojnie spryt może być broną groźniejszą niż karabiny” - czytamy na okładce. Proszę rozwinąć to hasło.
Wojnę szybko przegraliśmy i te typowe dla niej potyczki czyli naloty, szarże czołgów i piechoty, obrona miast i ludności czy różne inne strategiczne działania armii zostały zakończone. To jednak nie znaczy, że zapanował spokój i błoga sielanka. Bycie pod okupacją, oswojenie się z sytuacją i planowanie jak tą okupacje zakończyć, to także działania wojenne. Oczywiście całkowicie inne ale jednak nadal skierowane przeciwko agresorom, których siłę i potęgę należy pokonać inaczej. Zbrojnie, my jako Polacy nie daliśmy wtedy rady, więc trzeba zacząć robić to w inny sposób, bo całkowicie poddać się i zniewolić nie można. Dlatego z braku innych możliwości należy to co zostanie zaplanowane, robić chytrzej, sprytniej i zręczniej. Tak właśnie można tłumaczyć tą sentencję. Nie chamsko, grubiańsko i terrorem, a finezyjnie, delikatnie, ale skutecznie przy użyciu rozumu. A efekty takiego podejścia są doskonale widoczne w „Kapitanach”. Na złość i na przekór bolszewikom.
A teraz pytanie o życie prywatne, jeśli mogę. Jak wygląda życie prywatne pisarza? Pan pracuje zawodowo, czy „tylko” spełnia się pisarsko? Co rodzina na to, że ślęczy Pan przy komputerze?
I teraz jest dobry moment, by powrócić do części pierwszego pytania, czy jestem pisarzem, czy też nie? Przedstawię jak wygląda moje codzienne życie, a pani i czytelnicy sami ocenią. Jak zaznaczyłem wcześniej, jestem byłym wojskowym i byłym policjantem. To nie sugeruje jednoznacznie, że jestem na emeryturze ale przyznam, że tak jest. Choć nazwa „być na emeryturze”, chyba do mnie nie do końca pasuje. Bo ja to stwierdzenie kojarzę z uprawianiem działki, bawieniem wnuków czy spotykaniami ze znajomymi na ławeczce. W moim życiu takich zachowań nie ma, choć wnuczkę już mam. Od razu zaznaczę, że absolutnie nie mówię tego w sensie negatywnym. Zaznaczam to, bo moje życie wygląda inaczej, choć często łapię się na myśli, że chciałbym, aby było tak jak to przed chwilą powiedziałem. Po raz kolejny przytoczę fragmenty dotyczące mojej osoby, a umieszczone na okładce „Poruczników” i „Kapitanów”. Brzmi to tak: „mieszkaniec Ząbkowic Śląskich. Przedsiębiorca i społecznik, aktywnie działający na rzecz bezdomnych zwierząt”. Znaczy to tyle, że pisanie powieści jest pomiędzy tymi wszystkimi czynnościami i jest to absolutnie działanie dodatkowe. Dlatego też moja rodzina, tak przynajmniej sądzę, nie ma żadnych pretensji, że w czasie wolnym, gdy wszystko z rozkładu dnia zostało zrealizowane, sięgam po komputer, wkraczam w wojenną rzeczywistość i walczę z bolszewikami.
„Porucznicy” doczekają się trzeciej części?
Trudno mi w tej chwili kategorycznie to obiecać. Wszystko zależy od tego jak „Kapitanowie” zostaną przyjęci. Identycznie jak powiedziałem to wcześniej. Jeżeli książka się spodoba, to raczej tak, bo pomysły na ciąg dalszy są. No i co ważne, „Kapitanowie” tak zostali zakończeni, że przynajmniej kilka wątków można kontynuować. Ale oprócz tego jest też i jeden mało znany fakt z czasów tuż po wojnie, który warto by upowszechnić. I oczywiście mogą w nim uczestniczyć polscy, przedwojenni oficerowie.
Dziękuję za rozmowę.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.