reklama

Beata Gil: jest nam bardzo ciężko

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Beata Gil: jest nam bardzo ciężko - Zdjęcie główne

Beata Gil-dyrektor ząbkowickiego pogotowia

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Koronawirus Nie mogą normalnie pić, są spoceni, przegrzani i odwodnieni. Niektórzy po zakażeniu do dziś nie wrócili do normalnego funkcjonowania. Tak dziś wygląda praca ratowników medycznych. Jak jest w ząbkowickim pogotowiu zapytaliśmy szefową ząbkowickiego pogotowia
reklama

Z czym największy jest dziś problem? Z jakimi bolączkami borykają się dziś ratownicy medyczni i Pani jako dyrektor pogotowia?

BG: Ten taki największy boom, jeżeli chodzi o zachorowania u nas, nieobecności i problemy kadrowe to mamy chyba za sobą. Braki kadrowe wciąż jednak o sobie przypominają, bo są jeszcze pracownicy, którzy nie wrócili po przechorowaniu Covid - u w związku z powikłaniami, które u nich wystąpiły. To jest duża bolączka, bo gdy np. wypada pięć osób, to trochę tego personelu brakuje.

 

Jak Pani pracownicy, którzy zachorowali na koronawirusa przeszli zakażenie?

BG: Wśród tej grupy, na ten moment mamy chyba 18 osób, które są po przechorowaniu, mam osoby, które były dodatnie i całkowicie bezobjawowe. Mam osoby, które standardowo utraciły węch i smak i miały lekkie objawy grypowe, a po 10 dniach izolacji wracały do pracy w pełni sił i zdrowia. Mam też większą część osób, które nie potrafią jeszcze wrócić do pracy, bo wejście na pierwsze piętro do nas, do sekretariatu powoduje zadyszkę, ból w piersiach, problemy z oddychaniem, osłabienie. Kiedy my nosimy pacjentów na noszach, takie osoby nie mogą pracy podjąć na nowo i wymagają dłuższego okresu dochodzenia do siebie. Są różne powikłania: osłabienie mięśni, zaburzenia snu, równowagi, oddychania itd. Nasi pracownicy byli też w szpitalach przez kilka tygodni zanim wrócili do zdrowia.

 

A inne Wasze bolączki to?

BG: Borykaliśmy się z problemem porad na telefon, bo ludzie często to wykorzystywali. Wiedząc o tym, że są problemy z dotarciem do przychodni wzywali nas i faktycznie było więcej zgłoszeń niewymagających opieki ratownictwa medycznego. Problemem natomiast jest w dalszym ciągu cała procedura pracy w pandemii.

 

Czyli?

BG: Mówimy tu o tym, że każdy taki wyjazd do pacjenta już stwierdzonego z Covidem, czy rozpoznanego w trakcie wyjazdu wymaga potem procedury dezynfekcji sprzętu, karetki, rozebrania się z kombinezonów. To pochłania dużo czasu. Tym samym pacjenci dłużej czekają na karetkę, bo jak karetki są zajęte, bo się ozonują, to każdy kolejny wyjazd musi oczekiwać. Po ozonowaniu przez pół godziny nie wolno nam wejść do takiej karetki, bo to ryzyko utraty zdrowia dla ratownika. Nie mówiąc już o lęku czy niepokoju. Na początku baliśmy się też tego, czy będziemy mieli sprzęt, kombinezony, czy nam to wystarczy, bo były z tym problemy na rynku. Nawet zdobycie kombinezonu graniczyło z cudem. Teraz jest już trochę inaczej, bo jesteśmy we wszystko zabezpieczeni.

 

Jak się pracuje w takich kombinezonach?

BG: Jest ciężko. Pracownicy wiele godzin spędzają w kombinezonach. Nie mogą się napić, nie mogą korzystać w normalnych warunkach z toalet, nie mogą wyjść poza obręb karetki czy szpitala. Kombinezon to brak możliwości wentylacji i normalnego oddechu. Ratownicy są spoceni, przegrzani, odwodnieni. Jest bardzo, bardzo ciężko.

 

Dziś częściej jeździcie do chorych na powiedzmy tradycyjne choroby czy do chorych na Covid?

BG: Covidowych pacjentów mało nie jest. Mieliśmy możliwość wykonywania testów w karetkach, teraz oczekujemy na kolejną dostawę testów, więc był dzień, w którym np. rozpoznano aż 4 osoby dodatnie na 6 wyjazdów, ale są też dni, kiedy się rozpoznaje tylko jedną osobę dodatnią na 10 wyjazdów. Był też taki moment, że ludzie ze strachu przed pójściem do przychodni doprowadzali do stanów zagrażających ich życiu. To było widoczne, a ratownicy mówili, że przyjechali dość późno, że można było wcześniej coś zrobić, w tym znaczeniu, że stan pacjenta się pogorszył.

 

Jak długo pacjent czeka dziś na karetkę?

BG: Teraz dyspozytornia jest we Wrocławiu, więc często nie wiemy jakie są czasy oczekiwania, bo jak nas nie ma na terenie powiatu, a stan wymaga nagłej interwencji, to dyspozytor wysyła karetkę z powiatów sąsiednich. My nie zawsze nawet wiemy, że karetka z Kłodzka czy Dzierżoniowa była na naszym terenie. Prawdą jest natomiast, że wydłużyły się czasy realizacji wyjazdów. Pacjenci, którzy nie wymagają natychmiastowej interwencji karetki czekają na nią nawet po 2 -3 godziny. Czas wydłużył się o czas dojazdu do szpitala z miejscami covidowymi.

 

reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama