Małżeństwo to róża z kolcami, czasami po tych kolcach też trzeba przejść

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Karolina Marcińczyk

Małżeństwo to róża z kolcami, czasami po tych kolcach też trzeba przejść - Zdjęcie główne

Maria i Józef Gierowscy świętowali w 2019 roku pięćdziesiątą rocznicę ślubu. | foto Karolina Marcińczyk

Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wywiady Maria i Józef Gierowscy świętowali w 2019 roku pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Otrzymali medal za długoletnie pożycie małżeńskie. Od pół wieku są ze sobą na dobre i na złe. Ona kolekcjonuje słoniki i filiżanki, on majsterkuje. A na co dzień pomagają wychowywać dwójkę wnucząt, bliźniaków. O tym, jaka jest recepta na tak udane małżeństwo, rozmawiają z Karoliną Marcińczyk.

Józef: - Więcej pytać żonę, bo ja mogę się zagubić.

 

Proszę mi powiedzieć, jak Państwo się poznali.

Maria: - Jak żeśmy się poznali? W kinie w Starczowie. Przyjeżdżało kino objazdowe raz w tygodniu, w sobotę. No i poszliśmy do kina i siedliśmy tak koło siebie. No i tak się zaczęło.

 

Pamięta Pani, jaki to był film?

Maria: - Co to było? „Fanfan Tulipan”. To był 1967 rok. A ślub braliśmy w 1969 roku.

 

No właśnie: ślub. Sakramentalne „tak”, czy to było dla Państwa wielkie przeżycie?

Maria: No oczywiście, bardzo.

Józef: - Jak dla każdego.

 

Jak Państwo to wspominają?

Maria: - W tamtych czasach wesela były w domu. Ślub był w zimie. Szło się przez całą wioskę z orkiestrą, z buta. To było przeżycie. Później orkiestra wychodziła po młodych, mnie drużba prowadził do ślubu, a drużki męża z tyłu. Tak że nie było tak jak dzisiaj, że spotykali się w kościele, tylko z domu się szło. Myśmy mieli w Starczowie dobre dwa i pół kilometra. I z buta, nie było samochodów. I było przyjęcie w domu. I to było przeżycie wtedy, tak powiem. Śniegu nie było, ale był szron, drzewa były tak pięknie oszronione. I później orkiestra wychodziła tak w pół wioski i wszyscy wiedzieli, że jest wesele. I bramy były, dzieciom cukierki się rzucało przy kościele, jak się wychodziło z kościoła, drużki z tyłu rzucały cukierki.

 

Jakie jest Państwa najpiękniejsze wspólne przeżycie?

Maria: - Chyba narodziny dzieci. To chyba największe jest takie przeżycie.

 

Pan nie mógł być przy narodzinach dzieci?

Józef: - Nie.

Maria: - No kiedyś nie było to modne. Osiem dób się leżało w szpitalu i tylko przez okno jak coś podał, to się sznurek spuszczało i mogłam wyciągnąć na górę. Nie było widzeń, nie było spotkań, nie było niczego. Takie były czasy.

 

A proszę mi powiedzieć, były złe chwile w małżeństwie?

Maria: - No jak w każdym małżeństwie jest dobrze, jest źle. To nie jest droga usłana różami, tylko jest róża z kolcami, czasami po tych kolcach też trzeba przejść.

Józef: - Są upadki.

Maria: - Są upadki, potem są wzniesienia, potem są przeprosiny, potem były kwiaty i potem znowu to samo i tak całe życie.

Józef: - A dzisiaj to coś nie pasuje, to rok, dwa i koniec.

Maria: - Walizka w rękę i do widzenia.

 

No właśnie, dzisiaj jest tak, że jak się coś zepsuje: telefon, telewizor, to się nie naprawia, tylko wyrzuca. I ze związkami też tak często jest, że jak się coś psuje w związku, to szybko jest rozstanie, rozwód. Jak można naprawić związek, kiedy się coś psuje?

Józef: - Jedno drugiemu musi jakoś ulec.

Maria: - Jak się kocha, to się przebacza i idzie się dalej. Ja kiedyś to się nie odzywałam. Jak było źle, to była wymiana zdań i się nie odzywałam. No to wiedział, że trzeba iść do kwiaciarni i kupić kwiaty. I było z powrotem dobrze. I tak się naprawiało. Powiedziało się raz „tak” i koniec, nie było odwrotu. Chociaż czasami człowiek też miał ochotę rzucić i pójść, ale była rodzina. Jak już były dzieci na świecie, to nie było tak jak Pani mówi: rzucić telefonem, wyjść. Komu to było zostawić, choćby nawet i było źle? Naprawiało się.

Józef: - Nie było tak w modzie, a dzisiaj jest taka moda.

 

A jaką mają Państwo receptę na udany związek?

Maria: - Jak się kocha, jak się ufa, to się podoła temu. Moja mama kiedyś mówiła: „Dzień kłóci, a noc godzi”. Tak, że jak było źle w dzień, to wystarczyło dobre słowo, przytulenie. Nie było w modzie: wczasy za granicą i każdy sobie, nie było w modzie: ja mam swoje konto, ty masz swoje konto. Był wspólny portfelik i do wspólnego portfelika wszystko. Na co było stać, to się kupowało i z tego się żyło i się tym gospodarowało. A dzisiaj każdy jest niezależny, jedno od drugiego jest niezależne, jedno drugiemu nie chce cierpieć.

Józef: - Dzisiaj od razu wszystkiego trzeba mieć dużo, a kiedyś było inaczej.

 

Wnukowie... Pomagają Państwo wychowywać wnuki. Proszę mi powiedzieć, czy wnuki są oczkiem w głowie dziadków?

Maria: - Bardzo. Dwoje starszych wnuków: wnuk ma dwadzieścia siedem, wnuczka dwadzieścia pięć. Trzeci wnuk ma dwanaście. No i dwa szkraby, bliźniaki, po osiem. Tamte dzieci są we Wrocławiu, więc ile się mogło, dokąd mieszkali w Ząbkowicach, to też się pomagało, wakacje u babci, u dziadka. Te są mniejsze, blisko koło nas mieszkają, więc siłą rzeczy są bardziej z nami związane, bo są na co dzień z nami. Od malutkiego.

Józef: - Od pampersów.

Maria: - Tamtym dzieciom też się pomagało, też się je uwielbia. Też czekamy, kiedy przyjadą. Jak przyjadą, też się kocha. Traktuję wnuki i w ogóle dzieci traktowałam zawsze jednakowo. Nie ma, że temu więcej, temu mniej. Bo ten jest lepszy, bo ten od córki, a ten od syna... Nie ma tego. U mnie są dzieci wszystkie jednakowe. I wszystkie wnuki są jednakowe. Nie staramy się robić różnicy między dziećmi. Co się ma powiedzieć, to się powie, jak pasuje, to dobrze, a jak nie pasuje, ale raczej wszystko pasuje. Bo święta wszystkie są u mnie, uroczystości są u mnie.

 

A co dziadek powie?

Józef: - To, co żona (śmiech).

Maria: - Widziała Pani? Żona w przód, a mąż z tyłu (śmiech).

 

Co oznacza dla Państwa ten medal za długoletnie pożycie małżeńskie?

Maria: - No proszę zauważyć, samo mówi za siebie, medale wiszą na ścianie. Ludzie chowają gdzieś do szuflady, albo w ogóle się nie zgłaszają. A ja byłam bardzo szczęśliwa i dla mnie to oznacza wielkie wyróżnienie, że doczekaliśmy tego w zgodzie, w zdrowiu. Wiadomo, że gdzieś tam coś doskwiera, ale jakoś Pan Bóg pomaga. Tak ksiądz się też nas pytał, bo mieliśmy w Starczowie z okazji pięćdziesiątej rocznicy ślubu mszę i ksiądz się pyta: „Jak to można zrobić”. No trzeba patrzeć do góry, trochę pomyśleć, mieć wsparcie w rodzicach, których już nie mamy i zawsze gdzieś ktoś za nami idzie jeszcze i tak popycha. Dla mnie takie wyróżnienie jest bardzo miłą rzeczą, tak samo zrobienie tego w kościele było bardzo wielkim przeżyciem, bo najbliższa rodzina była z nami. To było naprawdę wielkie przeżycie. Łezka w oku się zakręciła.

 

Panu również?

Józef: - Mnie szybciej jak żonie.

Maria: - On jeszcze miększy jest jak ja. Ja jestem twardsza, że tak powiem. Ja wzruszam się, ale on szybciej.

 

Trzymają się Państwo jeszcze czasem za ręce?

Maria: - Czasami, ale bardzo rzadko. Nie lubię pokazywania na zewnątrz uczuć. Bo mi się wydaje, że to trochę sztuczne jest, takie jest moje odczucie. Lepiej koło siebie, obok siebie.

 

Jak wygląda Wasz taki codzienny dzień?

Maria: - Wstajemy rano, toaleta, później do tej pory przyjeżdżał syn z Wrocławia, bo tutaj przyjeżdżała synowa do pracy. Śniadanko wspólne i potem codziennie o dziesiątej jest kawka. W środy przyjeżdża jeszcze mój brat na kawkę. No i drugie śniadanko, po śniadanku kawka, potem wychodne ewentualnie do miasta, jak ma się coś do załatwienia. Później obiad, później gary, albo działka, albo gdzieś się jedzie.

 

Całe dnie spędzają Państwo razem?

Maria: - Prawie.

 

I nie mają czasem siebie dosyć?

Maria: - Jak jest taki czas, to ja idę do miasta.

Józef: - A ja do piwnicy, albo do garażu, albo na działkę.

Maria: - Wtedy jest wychodne. Jak chcę się wyciszyć, to torebka na plecy i do miasta. A później „Wiadomości”, „Szkiełko” i spać.

 

Dziękuję bardzo za rozmowę.

 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE